top of page

Co mi dało ostatnie pół roku?


Jutro rozpoczynam nową pracę, pomyślałam więc, że dobrze byłoby jakoś podsumować te pół roku które spędziłam na poszukiwaniu nie tylko nowej pracy, ale też zgodnej z kwalifikacjami, oczekiwaniami, a przede wszystkim takiej, którą bym lubiła i w której bym się spełniała.

 

Główny cel pozostał nieosiągnięty, i choć brzmi to jak porażka, paradoksalnie jest to jedyna rzecz, jaka mi się nie udała. Udało mi się za to kilka innych rzeczy. Kto wie, czy na dłuższą metę nie ważniejszych.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że poszukiwanie pracy jest zajęciem czasochłonnym, trudnym, wymagającym niesłychanych wprost nakładów cierpliwości, wytrzymałości psychicznej i dystansu do świata. Nie pojmie tego ktoś, komu zwyczajnie się poszczęściło albo dostał coś po znajomości i teraz wydaje mu się, że praca leży na ulicy i wystarczy się po nią schylić. Gdyby tak było, problem bezrobocia by nie istniał. Żyjemy jednak w systemie kapitalistycznym i tak długo jak trwać on będzie, zjawisko bezrobocia również będzie występować. Rynkiem pracy sterują mechanizmy niezależne od nas i choćbyśmy zaklinali rzeczywistość, tak jak radzą nam różni guru od motywacji, nie zmienimy tego, że np. są zawody na które z jakichś powodów jest większy popyt niż na inne. Perspektywa zakładania w tej sytuacji własnego biznesu (w którym będziemy szukać nie tylko źródeł dochodu, ale i źródeł spełnienia), jakkolwiek kusząca, również wymaga nakładu środków finansowych oraz czasu. Zawsze wiąże się z ryzykiem, również niepowodzenia.

Czy to znaczy, że trzeba się poddawać i pogodzić raz na zawsze z tym, że nie będziemy pracować w swoim zawodzie i zawsze będziemy skazani na chwytanie się tego, co jest? Na pewno nie. Wielu nie docenia samych siebie, kiedy okazuje się, że może więcej niż im się wydaje. Ale nie możemy wszystkiego, z prostej przyczyny: nie jesteśmy Panem Bogiem.

Czy w tej sytuacji poszukiwanie pracy kształtuje coś, co można nazwać hartem ducha? W moim przypadku — z całą pewnością . To całe przedzieranie się przez oferty — nierzadko sformułowane tak, że samo ich czytanie może posłużyć za inspirację do napisania skeczy kabaretowych, wysyłanie CV, jeżdżenie na rozmowy, nadzianie się na oszustów, jakich nie brakuje (zwłaszcza w Internecie, kiedy szuka się pracy zdalnej) — wszystko to dostarcza wrażeń nie mniejszych niż uczestnikom obozów przetrwania czy bohaterom serialu "Lost". Jeżeli wyszłam z tego silniejsza psychicznie, bardziej odporna, to mogę to uznać za swój osobisty sukces.

Udało się też coś utrzymać w sobie coś, co zawsze bardzo łączyłam ze znalezieniem idealnej dla siebie pracy, a tymczasem okazało się, że mogę mieć to bez niej. Mianowicie chodzi o optymalne poczucie własnej wartości, coś, czego brakowało mi przez wiele lat, właściwie przez większość życia. Pisząc "optymalne", mam dokładnie to na myśli. Optymalne to znaczy takie, dzięki któremu ani nie popadasz w zadufanie, ani nie myślisz o sobie, że jesteś do niczego porównując się z innymi. Nie mówiąc już o tym, że to najkrótsza droga do popadnięcia w kompleksy. Wiesz co potrafisz, do czego naprawdę się nadajesz. To, czy da się to w danym momencie przeliczyć na pieniądze, tak naprawdę nie ma znaczenia.

Swoją drogą, mam taką teorię, że wszyscy rodzimy się z taką naturalną pewnością siebie, dopiero odbiera nam ją wychowanie. Uczy się nas m.in., że jesteśmy warci tyle, ile zarabiamy i ile sukcesów osiągamy (i to nie tylko na polach zawodowych), i biorąc to za dobrą monetę, zaczynamy oceniać siebie i innych ludzi przez pryzmat tego, ile osiągnęli.

Chociaż w dalszym ciągu nie mam tej upragnionej umowy o pracę w branży na której się znam, mogłabym wykazać się którymkolwiek z moich zdolności czy umiejętności, to muszę powiedzieć, że w tym roku byłam do tego bliżej niż kiedykolwiek. Przede wszystkim zaczęłam dostawać zlecenia na tłumaczenia z różnych, a od kilku miesięcy dostaję je regularnie. Niby są to grosze, a jednak w końcu mogę wpisać w CV, że mam już jakieś doświadczenie w zawodzie wyuczonym. (A jeszcze kilka lat temu myślałam, że wszystko przepadło, i nigdy tego nie doczekam). Zabawa w dziennikarstwo (miała być pracą, wyszło inaczej) również była bardzo pozytywnym doświadczeniem samym w sobie (pisałam o tym w osobnym poście). No i zaczęto zapraszać mnie na rozmowy, proponując mi całkiem atrakcyjne (przynajmniej ze swojego punktu widzenia) warunki i wynagrodzenie, więc nabrałam większego poczucia własnej wartości również jako potencjalny pracownik. To, że rekrutacje często przypominają castingi na modelki czy do ról w filmach, gdzie wszystko zależy od widzimisię firm, to już inna sprawa.

Podsumowując, mimo że rok jeszcze się nie skończył, to już teraz mogę powiedzieć, że był dla mnie dość znaczący, mimo że pozornie niewiele się zmieniło. Czasem jednak wewnętrzne zmiany są ważniejsze niż zewnętrzny sukces.

Ostatnie posty
Wyróżnione posty
Archiwum
bottom of page