top of page

Jak to jest z moim stosunkiem do ludzi?


Kiedy ktoś zadaje komuś pytanie "Czu lubisz ludzi?", można odpowiedzieć "tak" lub "nie" i zawsze będzie się za tym kryć jakaś dodatkowa informacja o nim samym. Jeśli bowiem odpowie "tak", znaczy to zapewne, że jest ludziom życzliwy, lubi ich towarzystwo, ma pozytywne doświadczenia w kontaktach z innymi, a nawet, jeśli się kilkakrotnie sparzył, nie stracił wiary w drugiego człowieka. Zaś jeśli odpowiada "nie", oznacza to najpewniej, że w wyniku złych doświadczeń zamknął się przed innymi, albo nie lubi ludzkości za to, co robi ze środowiskiem naturalnym i innymi gatunkami.

Prawdę mówiąc, gdyby ktoś mnie zadał takie pytanie, miałabym problem, jak na nie odpowiedzieć. Mój stosunek do innych ludzi jest dość złożony i zależy od wielu czynników. Jednym z nich, oprócz osobistych doświadczeń, jest moje poczucie własnej wartości.

Tak, jak pisałam wcześniej, przez większość mojego życia było ono chwiejne; to przechylało się na jedną, to na drugą stronę, nigdy jednak nie umiałam siebie bezwarunkowo polubić. Z drugiej strony, miałam przecież względnie obiektywny obraz swoich mocniejszych i słabszych stron. Problem jednak w tym, że co innego mieć świadomość, a co innego czuć się niepełnowartościowym. Szukałam sobie wśród rówieśniczek "idolki" będące jakby "lepszą wersją mnie". Miały one mieć cechy podobnie do mnie, a przy tym być zabawniejsze, atrakcyjniejsze, bardziej komunikatywne i bardziej charyzmatyczne ode mnie. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że jestem właśnie taka, pewnie albo puściłabym taki komplement mimo uszu, albo pomyślałabym, że w rzeczywistości mówi o kimś innym, tylko pomylił mu się adresat wiadomości. W każdym razie w życiu bym w to nie uwierzyła, prędzej, że Ziemia jednak jest płaska.

Kiedy jest się zakompleksionym, twój stosunek do innych ludźmi bardzo się komplikuje. I to nie tylko pod takim względem, że nieśmiałość blokuje cię przed nawiązywaniem znajomości, czy, że wydaje ci się, że za chwilę wszyscy przejrzą cię na wylot, odkryją jaki/a jesteś beznadziejny/a i będą omijać cię szerokim łukiem. Czując się niepełnowartościowym, łatwo jest przechodzić z uczucia sympatii do niechęci, bądź o ambiwalencję, np. kogoś nie lubić, a jednocześnie za coś go podziwiać (tym czymś jest najczęściej coś, czego w twoim mniemaniu, ci brakuje). Bądź, tak jak ja, bardzo kogoś polubić i podziwiać, a jednocześnie czuć się "niegodny/ą" bycia jego czy jej znajomą.

Kiedy w ostatnich miesiącach miałam okazję popracować jako dziennikarka (miało być już zarobkowo, okazało się praktyką zawodową, ale jednak), moje poczucie własnej wartości niespodziewanie wskoczyło na właściwe miejsce. Samo z siebie, bez żadnych psychoterapii, afirmacji, itp. Zajmując się tym, do czego zawsze miałam predyspozycje, nabrałam również innego stosunku do ludzi. Nie oznacza to, że odtąd będę będę duszą towarzystwa, gotową rzucić się każdemu na siłę, czy że będę "nadrabiać stracone lata", kiedy czułam się niepewnie sama ze sobą. Nadal zachowuję lekką rezerwę wobec obcych, i trochę mija, zanim się przed kimś otworzę. Nie widzę w tym nic złego; ostrożność w kontaktach z ludźmi nie musi równać się podejrzliwości czy wrogości. Z mojej perspektywy jest oznaką zdrowego rozsądku; zachowując dozę ostrożności lepiej dobierasz sobie znajomych i trudniej się na kimś zawieść, niż kiedy od razu mu bezgranicznie ufasz.

Czy więc lubię ludzi? Niektórych tak, niektórych nie. Jedno jest pewne, łatwiej mi się do kogoś przekonać teraz, niż wtedy kiedy wydawało mi się, że muszę się "przerobić" na kogoś kim nie jestem i nigdy nie byłam.

Ostatnie posty
Wyróżnione posty
Archiwum
bottom of page