top of page

Moje przemyślenia na temat wulgaryzacji języka


W jednym z poprzednich wpisów wspominałam o używaniu wulgaryzmów i chciałabym się dzisiaj do tego zjawiska odnieść. Jako że jest ono dziś powszechne, co jakiś czas w sieci pojawiają się różne publikacje na ten temat. Zwykle dzieje się to z okazji Międzynarodowego Dnia Bez Wulgaryzmów, który przypada w połowie grudnia.

Publikacje na temat nieparlamentarnego słownictwa łączy podobny schemat. Autorzy przeważnie zaczynają od wyjaśnienia genezy najpopularniejszych polskich przekleństw, wymieniają najczęstsze przyczyny używania słów na "p", na "ch", czy na "k", a na koniec zachęcają do dyskusji, czy wulgaryzmy są nam koniecznie potrzebne do prawidłowego funkcjonowania, czy nie. Zwolennicy używania wulgaryzmów twierdzą, że pomagają one znosić ból, wyładować w bezpieczny sposób agresję czy frustrację, zaś przeciwnicy ubolewają nad upadkiem obyczajów i autorytetów w narodzie. Oczywiście można się na temat użyteczności wulgaryzmów spierać, polemizować, dyskutować godzinami, a zapewne i tak nie wyczerpałoby się tematu.

Czytając publikacje na temat wulgaryzacji języka, czuję, że czegoś jednak im brak. Żaden z publicystów nie wpadł bowiem na myśl, że upowszechnienie się słownictwa będącego kiedyś domeną marginesu społecznego, zdaje się mieć dużo bardziej złożone przyczyny niż szybkie tempo życia, brak kultury języka wyniesiony z domu, czy wzorce z telewizji i z Internetu. Ba! Dużo bardziej złożone nawet niż fakt zdewaluowania się kultury osobistej wśród ludzi w ostatnich kilkunastu latach. Przeklinają bowiem (prawie) wszyscy, bez względu na płeć, wykształcenie, pochodzenie społeczne, metrykę, czy zawód i środowisko, w jakim się obracają.

Mam na ten temat swoją własną teorię. Otóż wydaje mi się, że upowszechnienie się wulgaryzmów jest z jednym z objawów wypaczenia się systemu, w jakim żyjemy. Niejeden przecież słyszał od przeciwników kapitalizmu, że wspiera on wypieranie słabszych przez silniejszych, realizuje twarde prawo rynku, itp. Wulgaryzacja języka zdaje się doskonale odzwierciedlać agresywność i bezwzględność praw życia w ludzkiej dżungli. Większość "nałogowych przeklinaczy" podświadomie na pewno utożsamia agresję z siłą, mimo, że słownie deklarowałaby negatywny stosunek do używania przemocy. Wmówiła im to szkoła, wmówił rynek pracy, że aby przetrwać, trzeba być silnym, a siła budzi respekt.

Choć większość Polaków twierdzi, że nadużywanie wulgaryzmów jest czymś złym, prawda jest taka, że musi też przynosić jakieś korzyści - nie tylko ulgę po skaleczeniu się w palec. Kto wie, czy większość przeklinających nie ma nieświadomego poczucia, że są przez swój język odbierani jako osoby silne psychicznie, stanowcze, zdecydowane. Jednym słowem takie, z którymi można i trzeba się liczyć. No i nie da się ukryć, że używanie wulgaryzmów jest medialne - niejedna gwiazda show biznesu zyskała sławę dzięki agresywnym wypowiedziom, a przedstawiciele starszego pokolenia aktorów uznanie wśród młodszej części odbiorców.

Sama używam wulgaryzmów rzadko - muszę być naprawdę zdenerwowana, żeby powiedzieć na głos to słynne słowo na literę "k", a jeżeli już mi się to zdarza, nie czuję się z tym dobrze. Nie dlatego, że aspiruję do roli damy, kobiety "z klasą", czy kogoś takiego - szczerze mówiąc, mnie słowo "dama" kojarzy się z kimś, kto zawsze stara się trzymać fason, a więc nakłada na siebie pewną presję, co nie jest dobre. Narzucając sobie ciśnienie na takie czy inne zachowanie bądź postępowanie, na dłuższą metę utrudniasz sobie życie.

Co do funkcji "terapeutycznych" wulgaryzmów - może raz czy dwa razy rzeczywiście poczułam, że mi ulżyło, ale w większości przypadków po prostu czułam niechęć do samej siebie, albo czułam się, jakbym samą siebie poniżyła. Mając dosyć duży zasób słów do dyspozycji, uciekam się do czegoś, co odruchowo kojarzyło mi się z najgorszymi cechami ludzkimi i generalnie zawsze kojarzyło mi się bardzo źle. Dlaczego zatem sama kumuluję w sobie negatywną energię?

Obecnie staram się tak przetransformować swoją świadomość, żeby żyć w spokoju i stwarzać sobie jak najmniej powodów do złych emocji. Oczywiście trudnych sytuacji i kłopotów nie da się całkiem uniknąć, ale do wielu z nich można zmienić stosunek, a co za tym idzie - reakcje na nie. Taka zmiana może potrwać długo, różne sytuacje wystawiać na próbę nasze postanowienie o niej, ale sądzę, że warto uzbroić się w cierpliwość i dać sobie na nią czas.

Zaś co do samego faktu nadużywania wulgaryzmów przez społeczeństwo - oczywiście mam do tego stosunek negatywny, nawet bardzo. Jestem jednak zdania, że aby przeciwdziałać takim zjawiskom, trzeba zrozumieć wszystkie mechanizmy, jakie za nimi stoją. Inaczej "walka" z wulgaryzmami będzie walką z wiatrakami.

Ostatnie posty
Wyróżnione posty
Archiwum
bottom of page